piątek, 25 marca 2016

10. Breakfast time

Już na wstępie chciałabym życzyć cieplutkich świąt Wielkiej Nocy. Spędźcie je razem z rodziną:-) Wesołego jajuszka!

Miłego czytania8))))))) 

***
W wieku dwunastu lat pierwszy raz trafiłam na OIOM*. Pamiętam wszystko bardzo dokładnie, obraz z tamtych dni nawiedza mnie nawet we śnie. Do czasu aż poznałam Justina. Zastęp pielęgniarek krzątał się bez przerwy, pisząc i czytając jakieś wydruki. Byłam pod stałą opieką procesji lekarzy. Pamiętam, że leżałam podłączona do nieskończonej ilości rurek. Próbowałam je nawet policzyć. Jedna za mnie oddychała, a kilka innych nawilżało żyły, monitorowały pracę serca, czy zapisywały puls. Pobyt w szpitalu wydawał się niemal raptem wiecznością. Po wyjściu kilku osobom wymsknęło się, że gdyby nie wyłożenie szpitala pieniędzmi mojej matki, leżałabym sześć stóp pod ziemią. Tak grzecznościowo. Czyli już prawie nie żyłam. Samochody są niebezpieczne. Okazało się, że wieczność jest teraz. Teraz, kiedy palce niedużo wyższego ode mnie mężczyzny pieściły moje ciało, w skupieniu dotykał każdego centymetra. Różni­ca po­między sek­sem i śmier­cią po­lega na tym, że kiedy będziesz umierał, nikt nie będzie się śmiać z ciebie, że ro­bisz to sam.

Koszulka w serek - podłoga. Top w komplecie z biustonoszem i dresami też odnalazł do niej drogę. Rozrzucając części mojej i Justina garderoby w końcu dotarliśmy do sypialni. Zebrałam się w sobie i oderwałam od jego całuśnych ust. Popchnęłam jego ciało na łóżko i od razu usiadłam na nim okrakiem. Pomruk wyrażał uznanie. Lubił pewne siebie babki. 

Zamiast zabrać się za mnie ten wyłożył się wygodnie, założył ręce pod głowę. Gdyby nie jego wyraz twarzy pomyślałabym, że żartuje. Ale leżał spokojnie i obserwował moją twarz. Zupełnie jak w fabryce zabawek. Jak marzenie dziecka. Możesz mieć wszystko, musisz tylko wskazać paluszkiem.- Pomaluj na mnie - zaproponował.

- Co?

- Chcę, żebyś na mnie pomalowała, jak na płótnie, chcę być twoim płótnem. 

- Zwariowałeś? To nie ma sensu. - pokręciłam głową.

Już schodziłam z jego kolan, kiedy przerzucił mnie tak, że teraz on nade mną górował. - To ja pomaluję na Tobie. - Śmiała mu się cała twarz. Tak promienna. Tak niewinna. 

- Gdzie trzymasz sprzęt? - zapytał

Rozochocona, przyćmiona jego zapachem od razu odpowiedziałam, że w komodzie na samym dole. Było mi gorąco, strasznie gorąco. Gdy ob­serwu­je się, jak nasze cza­sy pysznią się od­kry­ciem sek­su, można się dzi­wić, że ludzkość nie wy­marła przed wiekami. Słyszałam odgłos powolnego otwierania szuflady i rechot jakiego nie słyszałam, gdziekolwiek, kiedykolwiek indziej. Zerwałam się z łóżka i stanęłam nad klęczącym ze śmiechu Wallbanger'em. O kurwa. Chodziło mu o pieprzone farby...

- Mam się bać, że taki "sprzęt" trzymasz w mieszkaniu? - i kolejna fala śmiechu, kiedy oglądał pejcz niczym Indiana Jones. Jaką pozycję lubi pani najbardziej? Klasyczną, od tyłu na podłodze, czy też może na biurku? - i znów śmiech. - Rumienisz się!

Nie znoszę tej przeklętej maniery, zgodnie z którą przy niezauważalnych dla większości podtekstach ta purpurowa barwa spływa z twarzy na dekolt.

-Oddawaj! - wyrwałam mu berło, którym właśnie wymachiwał jak mieczem, z ręki. - Farby są w szklanej szafce nad blatem w kuchni. - wymamrotałam oburzona i zaczerwieniona, jak burak.

-Wiesz, że kiedy jesteś ze mną nie potrzebujesz tego. Zamierzam Cię wypieprzyć, jak nigdy nie pieprzyło Cię to berło.

Pewność w jego głosie od razu krzyczała, że nie żartował, i żeby uciekać jeżeli mini Elena chce jeszcze żyć. Ale ja lubię wyzwania. Nasze cza­sy można spro­wadzić do pros­tej for­muły: podróże
kos­miczne plus seks. Jestem gotowa, żeby wsiąść do rakiety. Albo na rakietę.

Podeszłam do niego i wpiłam się w jego usta. Zupełnie jakbym straciła rozum, albo nagle mój mózg przeniósł się w dolne partie mojego ciała i krzyczał głośno: Błagam, wypieprz mnie! wypieprz!

Jego wargi były słone i chłodne. Przyciągnął mnie bardziej do siebie. Mrowienie wzdłuż kręgosłupa nasilało się, kiedy Justin dołożył tam swoją dłoń, a drugą na żuchwę.

- Pragnę cię od chwili, w której waliłaś w moje drzwi - Głos Justina był lekko chrapliwy, pełen
namacalnego napięcia.

- A ja Ciebie od chwili, kiedy usłyszałam Twój jęk zza ściany - przyznałam.

Całował mnie żarliwie, z zachłannością przygodnego kochanka, który świetnie wie, że ta wspólna noc może być pierwszą i ostatnią. I tak, ja też o tym wiedziałam. Położył mnie na łóżku. W milczeniu zdjął skarpetki. Zsunął z siebie dżinsy i bokserki i nagi opadł na mnie.  Szeptał mi jak bardzo chce mnie pieprzyć, gładził moje uda, sunąc dłonią wyżej i wyżej, tam, gdzie koronka łączyła się ze skórą. Pogładziłam jego pięknie wyrzeźbione ramiona. Był naprawdę umięśniony. Wsunęłam palce w gęste włosy kochanka.

Nikłe światło ulicznej latarni sączyło się zza podniesionych rolet, ale głębia pokoju śniła się w mroku wrześniowej nocy. Oczy Wallbanger'a były tak mroczny z pożądania, że noc dziś jest zbyt ciem­na, by je ujrzeć.  

Kiedy poczułam na sobie jego ciężar, przymknęłam oczy. Wsunął dłoń między moje nogi. Gładził aksamitną skórę wnętrza ud, pieścił osłoniętą czarną koronką stringów oazę kobiecości. Całował brzuch, błądził dłońmi po pełnych piersiach, w końcu uwolnił je z jarzma stanika. Delikatnie, niemal z czcią rozkoszy, ucałował wrażliwe, ciemnoróżowe sutki, leciutko je przygryzając. Chciałam poczuć go w sobie.

Zsunął moje stringi i wszedł we mnie zdecydowanym pchnięciem. Krzyknęłam, obejmując nogami jego plecy. Szybko odnaleźliśmy zgodny, wspólny rytm. Oddechy zgrały się, ciała sczepione w rozkosznym tańcu w końcu eksplodowały dziką rozkoszą. Jed­na tyl­ko rzecz pod­nieca zwierzęta bar­dziej niż roz­kosz, a jest nią ból. Wśród naj­większe­go cier­pienia ma się tę roz­kosz, że się jest zdol­nym do niej. Modlę się, żebym potrafiła jutro chodzić.

Westchnęłam, czując, że zalewa mnie fala gorąca, chwilę później on krzyknął nadal nie ignorując moich piersi, powtarzał, jak bardzo go podniecam. Było mi gorąco i zimno jednocześnie.

Odchyliłam głowę do tyłu w niemym wyrazie rozkoszy. Jego bliskość przenikała mnie na wylot. Kochaliśmy się ostro, pospiesznie, aż gorąca fala zbliżającego się orgazmu niemal pozbawiła Justin'a tchu. Przejechałam paznokciami po jego plecach, chcąc, żeby nie przestawał. Chwilę później opadł na chłodną pościel, wtulając głowę w moje rozsypane po poduszce włosy. Szeptaliśmy w ciemności, dopóki nie zmorzył go sen. Ja zasnęłam niemal od razu po nim, ufnie wtulona w jego ramię.

***


7:08. Wtorek. Przeciągnęłam się na łóżku, rozbudzając swój szczęśliwy po seksie organizm, który czekał na kolejną dawkę słońca. Plusem całej mojej roboty było to, że mogę pojawiać się w pracy i znikać z niej, o której tylko mam ochotę. Jednak, kiedy Joshua wrócił na te parę dni nie mogę przegiąć, dlatego muszę wstać. Właśnie chciałam przytulić się do Ruchacza i obudzić go, chuchając moim nieświeżym oddechem w jego twarz. Po prostu dla zabawy. Ale szybko się rozbudziłam, a uśmiech zniknął z mojej twarzy, kiedy Justin'a, ani widu, ani słychu. Miejsce obok mnie idealnie wygładzone, jakbym nikogo nie miała w swoim łóżku zeszłej nocy.

Opatuliłam się w swój satynowy szlafroczek. Który swoją drogą był ulubionym szlafroczkiem Justin'a. I skierowałam się do łazienki z zamiarem prysznica. Chyba jeszcze nigdy nie byłam tak spokojna, a moje mięśnie chyba nigdy nie były, tak rozluźnione. Po otwarciu oczu od razu wiedziałam, że to będzie dzień, który wywróci życia dwóch pracoholików o milion stopni. Serio. O milion. Jednak, mimo to nie poddawałam się i chciałam zarazić swoim pozytywizmem wszystkich wokół. A nawet zjeść śniadanie z Justinem. A ja nigdy nie jem śniadań z kochankami. Nawet nie zapraszam ich na noc. Justin nie potrzebował zaproszenia. Czy uważam go za kochanka? Być może, ale wiem, że od dzisiaj zaczynam jeść śniadania.

Dzisiejszy komplet, który na siebie włożyłam był minimalistyczny. Ołówkowa spódnica do połowy ud z wysokim stanem. Botki na kwadratowym korku i lniana bluzeczka z dekoltem. Wyzywająco. Mam nadzieję, że zauważy. Już sami wiecie kto.

W drodze do kuchni kółka między moimi nogami zataczał Clayton, którego od razu wygłaskałam i życzyłam miłego dnia. Bo taki właśnie się zapowiadał. Idę zaparzyć kawę i przeczytać gazetę, nad którą pracowałam, żeby mogła ujrzeć światło dzienne. Nadal bez mojego artykułu. I dobrze. Kawałki wypocin wychodziły we wtorki co dwa tygodnie.  Było to naprawdę dobre. Bo świat jest nudny, a ja nie potrzebuję wiedzieć ile za sukienkę zapłaciła jakaś celebrytka. 

W tanecznym kroku zatrzymałam się w połowie drogi, kiedy zauważyłam męską posturę w garniturze. Siedział przy szklanym stole w otwartej kuchni. W powietrzu czuć było zmielone ziarna zielonej kawy z domieszką niepokoju. Trzymał w ręku gazetę. Już sami wiecie jaką.

Ryzykuję, albo uciekam.

-Dzień dobry - weszłam głębiej do kuchni. Zabrałam kubek z szafki i nalewając sobie kawy odwróciłam się do rozmówcy. - Co nowego?

Nie odzywał się. Grobowa cisza wypełniała całe mieszkanie i trochę korytarza. Znów zaryzykowałam i złapałam go w miejsce obok szyi. Prawą ręką, nadal trzymając kubek kawy, oparłam się o szkło. Nachyliłam się nad gazetą. Od razu poczułam ulubione perfumy każdej kobiety. Męskie perfumy. Uwielbiam, kiedy jego męski za­pach per­fum łączy się z moją de­likatną mgiełką. Ta­ka właśnie jest woń mo­jego szczęścia. Ale szczęście jest, jak zapach mgiełki, czy perfum. Szybko się ulatnia. Justin właśnie był w trakcie czytania artykuły o sobie. Czytając pierwsze wyrazy poznałam swój artykuł. Cholerny artykuł, który miał ukazać się pod koniec września wraz z drugą częścią. Kurwa. Najlepszą rzeczą w tej komedii było to, że artykuł został podpisany, jako "J. Parker". Cholerny Joshua! Nie dość, że opublikował artykuł bez mojej wiedzy, podpisał go swoim nazwiskiem. Nie wiem na co byłam bardziej wściekła. Z drugiej strony jego wybryk uratował mi skórę przed Justinem Bieberem. Kurwaaaaaaaaaaa.

Nie potrafiłam się odezwać. At­mosfe­ra była gęsta od myśli i rzeczy do po­wie­dze­nia. Ale w ta­kich mo­men­tach mówi się tyl­ko Małe Rzeczy. Duże Rzeczy są scho­wane w środ­ku, nie wypowiedziane. Dzięki Bogu wstał, dopił resztkę swojej kawy i się odezwał, kładąc dłoń na moim kręgosłupie. 

- Hej, nie przejmuj się tym, okej. - pocałował mnie w policzek - muszę lecieć do biura, później się tym zajmę. 

- Zajmiesz się? - przełknęłam gulę w gardle z słabym skutkiem, bo wróciła.

- Nie wiem kto wypisał takie głupoty i dlaczego, ale jest okej. - Mój twardziel. O tak, mój, mój.

Zabrał swoje dokumenty, które musiał przynieść tutaj wcześniej od siebie, zarzucił marynarkę trzymaną na jednym palcu przez plecy i kierował się do wyjścia. Ale zanim to zrobił - Aha, wyglądasz, jakbyś wczoraj uprawiała seks, czyli gorąco - sprzedał mi na koniec swój słynny uśmiech, aż kolana Eleny Dunne odmówiły współpracy. 

Kiedy przypominam sobie te wszystkie rzeczy, które wypisałam o nim, o moim aktualnym kochanku. O osobie, która wczoraj wyznała mi, że mnie pragnęła, tak cholernie, że jego członek zamienił się w berło, to nawet nie potrafię się podrapać po głowie. Ale zaraz. Skoro przeczytał to wszystko. A ja umieściłam tam rzeczy, o których tylko ja miałam pojęcie, to dlaczego się jeszcze nie domyślił. 

Jak puma rzuciłam się do gazety, prawie rwąc ją na strzępy. Czytałam kawałek za kawałkiem, poznając kawałek swojej historii i kawałek innej. Teraz już wiedziałam co tu nie gra. Joshua usunął środek artykułu, mówiący o haremie i zastąpił go historiami wyssanymi z palca. Kurwa, bajkopisarz się znalazł.

Nie traciłam czasu. Wybiegłam z domu i wsiadłam w taksówkę zdeterminowana, żeby oszpecić tę twarzyczkę Parkerowi. Boże. Jak on mógł mi się podobać. 

Taksówkarz jechał wolno, jak ślimak. A jedynym dźwiękiem jaki teraz słyszałam to syreny ambulansu. Najlepszy poranek na świecie zmienił się w przygnębiający dzień. A słońce oddało swoje miejsce chmurom i strugom deszczu.

W pracy pojawiłam się niewyspana i głodna. Pulsowało mi w skroniach, a dłonie drżały. Jedenaście pięter. Dokładnie tyle mam do pokonania, żeby ochłonąć i na spokojnie wypytać szefa. Dlaczego to opublikował, zmienił i podpisał się pod MOJĄ pracą w gazecie. A przede wszystkim dlaczego upokorzył Justina i przedstawił go w jak najgorszym świetle. Mimo, że ja też to zrobiłam. Zadręczałam się na okrągło, chociaż wiedziałam, że na to akurat pytanie odpowiedzi już nie otrzymam.

*Oddział intensywnej opieki medycznej 

**** 

Woah! 
napisałam ten rozdział wieku temu, a po ciągłych poprawkach oficjalnie go dodaję, mimo że nadal nie wygląda, tak jakbym chciała, to chyba nie jest najgorzej, ale usatysfakcjonowana nie jestem. Jest to moim zdaniem pierwszy najważniejszy rozdział w opowiadaniu. (PS: DRUGI WKRÓTCE), a wyszedł jak gówno w przeręblu. BOOOOOOOOZIU.:(
Mimo wszystko piszcie co sądzicie.
J.