piątek, 25 marca 2016

10. Breakfast time

Już na wstępie chciałabym życzyć cieplutkich świąt Wielkiej Nocy. Spędźcie je razem z rodziną:-) Wesołego jajuszka!

Miłego czytania8))))))) 

***
W wieku dwunastu lat pierwszy raz trafiłam na OIOM*. Pamiętam wszystko bardzo dokładnie, obraz z tamtych dni nawiedza mnie nawet we śnie. Do czasu aż poznałam Justina. Zastęp pielęgniarek krzątał się bez przerwy, pisząc i czytając jakieś wydruki. Byłam pod stałą opieką procesji lekarzy. Pamiętam, że leżałam podłączona do nieskończonej ilości rurek. Próbowałam je nawet policzyć. Jedna za mnie oddychała, a kilka innych nawilżało żyły, monitorowały pracę serca, czy zapisywały puls. Pobyt w szpitalu wydawał się niemal raptem wiecznością. Po wyjściu kilku osobom wymsknęło się, że gdyby nie wyłożenie szpitala pieniędzmi mojej matki, leżałabym sześć stóp pod ziemią. Tak grzecznościowo. Czyli już prawie nie żyłam. Samochody są niebezpieczne. Okazało się, że wieczność jest teraz. Teraz, kiedy palce niedużo wyższego ode mnie mężczyzny pieściły moje ciało, w skupieniu dotykał każdego centymetra. Różni­ca po­między sek­sem i śmier­cią po­lega na tym, że kiedy będziesz umierał, nikt nie będzie się śmiać z ciebie, że ro­bisz to sam.

Koszulka w serek - podłoga. Top w komplecie z biustonoszem i dresami też odnalazł do niej drogę. Rozrzucając części mojej i Justina garderoby w końcu dotarliśmy do sypialni. Zebrałam się w sobie i oderwałam od jego całuśnych ust. Popchnęłam jego ciało na łóżko i od razu usiadłam na nim okrakiem. Pomruk wyrażał uznanie. Lubił pewne siebie babki. 

Zamiast zabrać się za mnie ten wyłożył się wygodnie, założył ręce pod głowę. Gdyby nie jego wyraz twarzy pomyślałabym, że żartuje. Ale leżał spokojnie i obserwował moją twarz. Zupełnie jak w fabryce zabawek. Jak marzenie dziecka. Możesz mieć wszystko, musisz tylko wskazać paluszkiem.- Pomaluj na mnie - zaproponował.

- Co?

- Chcę, żebyś na mnie pomalowała, jak na płótnie, chcę być twoim płótnem. 

- Zwariowałeś? To nie ma sensu. - pokręciłam głową.

Już schodziłam z jego kolan, kiedy przerzucił mnie tak, że teraz on nade mną górował. - To ja pomaluję na Tobie. - Śmiała mu się cała twarz. Tak promienna. Tak niewinna. 

- Gdzie trzymasz sprzęt? - zapytał

Rozochocona, przyćmiona jego zapachem od razu odpowiedziałam, że w komodzie na samym dole. Było mi gorąco, strasznie gorąco. Gdy ob­serwu­je się, jak nasze cza­sy pysznią się od­kry­ciem sek­su, można się dzi­wić, że ludzkość nie wy­marła przed wiekami. Słyszałam odgłos powolnego otwierania szuflady i rechot jakiego nie słyszałam, gdziekolwiek, kiedykolwiek indziej. Zerwałam się z łóżka i stanęłam nad klęczącym ze śmiechu Wallbanger'em. O kurwa. Chodziło mu o pieprzone farby...

- Mam się bać, że taki "sprzęt" trzymasz w mieszkaniu? - i kolejna fala śmiechu, kiedy oglądał pejcz niczym Indiana Jones. Jaką pozycję lubi pani najbardziej? Klasyczną, od tyłu na podłodze, czy też może na biurku? - i znów śmiech. - Rumienisz się!

Nie znoszę tej przeklętej maniery, zgodnie z którą przy niezauważalnych dla większości podtekstach ta purpurowa barwa spływa z twarzy na dekolt.

-Oddawaj! - wyrwałam mu berło, którym właśnie wymachiwał jak mieczem, z ręki. - Farby są w szklanej szafce nad blatem w kuchni. - wymamrotałam oburzona i zaczerwieniona, jak burak.

-Wiesz, że kiedy jesteś ze mną nie potrzebujesz tego. Zamierzam Cię wypieprzyć, jak nigdy nie pieprzyło Cię to berło.

Pewność w jego głosie od razu krzyczała, że nie żartował, i żeby uciekać jeżeli mini Elena chce jeszcze żyć. Ale ja lubię wyzwania. Nasze cza­sy można spro­wadzić do pros­tej for­muły: podróże
kos­miczne plus seks. Jestem gotowa, żeby wsiąść do rakiety. Albo na rakietę.

Podeszłam do niego i wpiłam się w jego usta. Zupełnie jakbym straciła rozum, albo nagle mój mózg przeniósł się w dolne partie mojego ciała i krzyczał głośno: Błagam, wypieprz mnie! wypieprz!

Jego wargi były słone i chłodne. Przyciągnął mnie bardziej do siebie. Mrowienie wzdłuż kręgosłupa nasilało się, kiedy Justin dołożył tam swoją dłoń, a drugą na żuchwę.

- Pragnę cię od chwili, w której waliłaś w moje drzwi - Głos Justina był lekko chrapliwy, pełen
namacalnego napięcia.

- A ja Ciebie od chwili, kiedy usłyszałam Twój jęk zza ściany - przyznałam.

Całował mnie żarliwie, z zachłannością przygodnego kochanka, który świetnie wie, że ta wspólna noc może być pierwszą i ostatnią. I tak, ja też o tym wiedziałam. Położył mnie na łóżku. W milczeniu zdjął skarpetki. Zsunął z siebie dżinsy i bokserki i nagi opadł na mnie.  Szeptał mi jak bardzo chce mnie pieprzyć, gładził moje uda, sunąc dłonią wyżej i wyżej, tam, gdzie koronka łączyła się ze skórą. Pogładziłam jego pięknie wyrzeźbione ramiona. Był naprawdę umięśniony. Wsunęłam palce w gęste włosy kochanka.

Nikłe światło ulicznej latarni sączyło się zza podniesionych rolet, ale głębia pokoju śniła się w mroku wrześniowej nocy. Oczy Wallbanger'a były tak mroczny z pożądania, że noc dziś jest zbyt ciem­na, by je ujrzeć.  

Kiedy poczułam na sobie jego ciężar, przymknęłam oczy. Wsunął dłoń między moje nogi. Gładził aksamitną skórę wnętrza ud, pieścił osłoniętą czarną koronką stringów oazę kobiecości. Całował brzuch, błądził dłońmi po pełnych piersiach, w końcu uwolnił je z jarzma stanika. Delikatnie, niemal z czcią rozkoszy, ucałował wrażliwe, ciemnoróżowe sutki, leciutko je przygryzając. Chciałam poczuć go w sobie.

Zsunął moje stringi i wszedł we mnie zdecydowanym pchnięciem. Krzyknęłam, obejmując nogami jego plecy. Szybko odnaleźliśmy zgodny, wspólny rytm. Oddechy zgrały się, ciała sczepione w rozkosznym tańcu w końcu eksplodowały dziką rozkoszą. Jed­na tyl­ko rzecz pod­nieca zwierzęta bar­dziej niż roz­kosz, a jest nią ból. Wśród naj­większe­go cier­pienia ma się tę roz­kosz, że się jest zdol­nym do niej. Modlę się, żebym potrafiła jutro chodzić.

Westchnęłam, czując, że zalewa mnie fala gorąca, chwilę później on krzyknął nadal nie ignorując moich piersi, powtarzał, jak bardzo go podniecam. Było mi gorąco i zimno jednocześnie.

Odchyliłam głowę do tyłu w niemym wyrazie rozkoszy. Jego bliskość przenikała mnie na wylot. Kochaliśmy się ostro, pospiesznie, aż gorąca fala zbliżającego się orgazmu niemal pozbawiła Justin'a tchu. Przejechałam paznokciami po jego plecach, chcąc, żeby nie przestawał. Chwilę później opadł na chłodną pościel, wtulając głowę w moje rozsypane po poduszce włosy. Szeptaliśmy w ciemności, dopóki nie zmorzył go sen. Ja zasnęłam niemal od razu po nim, ufnie wtulona w jego ramię.

***


7:08. Wtorek. Przeciągnęłam się na łóżku, rozbudzając swój szczęśliwy po seksie organizm, który czekał na kolejną dawkę słońca. Plusem całej mojej roboty było to, że mogę pojawiać się w pracy i znikać z niej, o której tylko mam ochotę. Jednak, kiedy Joshua wrócił na te parę dni nie mogę przegiąć, dlatego muszę wstać. Właśnie chciałam przytulić się do Ruchacza i obudzić go, chuchając moim nieświeżym oddechem w jego twarz. Po prostu dla zabawy. Ale szybko się rozbudziłam, a uśmiech zniknął z mojej twarzy, kiedy Justin'a, ani widu, ani słychu. Miejsce obok mnie idealnie wygładzone, jakbym nikogo nie miała w swoim łóżku zeszłej nocy.

Opatuliłam się w swój satynowy szlafroczek. Który swoją drogą był ulubionym szlafroczkiem Justin'a. I skierowałam się do łazienki z zamiarem prysznica. Chyba jeszcze nigdy nie byłam tak spokojna, a moje mięśnie chyba nigdy nie były, tak rozluźnione. Po otwarciu oczu od razu wiedziałam, że to będzie dzień, który wywróci życia dwóch pracoholików o milion stopni. Serio. O milion. Jednak, mimo to nie poddawałam się i chciałam zarazić swoim pozytywizmem wszystkich wokół. A nawet zjeść śniadanie z Justinem. A ja nigdy nie jem śniadań z kochankami. Nawet nie zapraszam ich na noc. Justin nie potrzebował zaproszenia. Czy uważam go za kochanka? Być może, ale wiem, że od dzisiaj zaczynam jeść śniadania.

Dzisiejszy komplet, który na siebie włożyłam był minimalistyczny. Ołówkowa spódnica do połowy ud z wysokim stanem. Botki na kwadratowym korku i lniana bluzeczka z dekoltem. Wyzywająco. Mam nadzieję, że zauważy. Już sami wiecie kto.

W drodze do kuchni kółka między moimi nogami zataczał Clayton, którego od razu wygłaskałam i życzyłam miłego dnia. Bo taki właśnie się zapowiadał. Idę zaparzyć kawę i przeczytać gazetę, nad którą pracowałam, żeby mogła ujrzeć światło dzienne. Nadal bez mojego artykułu. I dobrze. Kawałki wypocin wychodziły we wtorki co dwa tygodnie.  Było to naprawdę dobre. Bo świat jest nudny, a ja nie potrzebuję wiedzieć ile za sukienkę zapłaciła jakaś celebrytka. 

W tanecznym kroku zatrzymałam się w połowie drogi, kiedy zauważyłam męską posturę w garniturze. Siedział przy szklanym stole w otwartej kuchni. W powietrzu czuć było zmielone ziarna zielonej kawy z domieszką niepokoju. Trzymał w ręku gazetę. Już sami wiecie jaką.

Ryzykuję, albo uciekam.

-Dzień dobry - weszłam głębiej do kuchni. Zabrałam kubek z szafki i nalewając sobie kawy odwróciłam się do rozmówcy. - Co nowego?

Nie odzywał się. Grobowa cisza wypełniała całe mieszkanie i trochę korytarza. Znów zaryzykowałam i złapałam go w miejsce obok szyi. Prawą ręką, nadal trzymając kubek kawy, oparłam się o szkło. Nachyliłam się nad gazetą. Od razu poczułam ulubione perfumy każdej kobiety. Męskie perfumy. Uwielbiam, kiedy jego męski za­pach per­fum łączy się z moją de­likatną mgiełką. Ta­ka właśnie jest woń mo­jego szczęścia. Ale szczęście jest, jak zapach mgiełki, czy perfum. Szybko się ulatnia. Justin właśnie był w trakcie czytania artykuły o sobie. Czytając pierwsze wyrazy poznałam swój artykuł. Cholerny artykuł, który miał ukazać się pod koniec września wraz z drugą częścią. Kurwa. Najlepszą rzeczą w tej komedii było to, że artykuł został podpisany, jako "J. Parker". Cholerny Joshua! Nie dość, że opublikował artykuł bez mojej wiedzy, podpisał go swoim nazwiskiem. Nie wiem na co byłam bardziej wściekła. Z drugiej strony jego wybryk uratował mi skórę przed Justinem Bieberem. Kurwaaaaaaaaaaa.

Nie potrafiłam się odezwać. At­mosfe­ra była gęsta od myśli i rzeczy do po­wie­dze­nia. Ale w ta­kich mo­men­tach mówi się tyl­ko Małe Rzeczy. Duże Rzeczy są scho­wane w środ­ku, nie wypowiedziane. Dzięki Bogu wstał, dopił resztkę swojej kawy i się odezwał, kładąc dłoń na moim kręgosłupie. 

- Hej, nie przejmuj się tym, okej. - pocałował mnie w policzek - muszę lecieć do biura, później się tym zajmę. 

- Zajmiesz się? - przełknęłam gulę w gardle z słabym skutkiem, bo wróciła.

- Nie wiem kto wypisał takie głupoty i dlaczego, ale jest okej. - Mój twardziel. O tak, mój, mój.

Zabrał swoje dokumenty, które musiał przynieść tutaj wcześniej od siebie, zarzucił marynarkę trzymaną na jednym palcu przez plecy i kierował się do wyjścia. Ale zanim to zrobił - Aha, wyglądasz, jakbyś wczoraj uprawiała seks, czyli gorąco - sprzedał mi na koniec swój słynny uśmiech, aż kolana Eleny Dunne odmówiły współpracy. 

Kiedy przypominam sobie te wszystkie rzeczy, które wypisałam o nim, o moim aktualnym kochanku. O osobie, która wczoraj wyznała mi, że mnie pragnęła, tak cholernie, że jego członek zamienił się w berło, to nawet nie potrafię się podrapać po głowie. Ale zaraz. Skoro przeczytał to wszystko. A ja umieściłam tam rzeczy, o których tylko ja miałam pojęcie, to dlaczego się jeszcze nie domyślił. 

Jak puma rzuciłam się do gazety, prawie rwąc ją na strzępy. Czytałam kawałek za kawałkiem, poznając kawałek swojej historii i kawałek innej. Teraz już wiedziałam co tu nie gra. Joshua usunął środek artykułu, mówiący o haremie i zastąpił go historiami wyssanymi z palca. Kurwa, bajkopisarz się znalazł.

Nie traciłam czasu. Wybiegłam z domu i wsiadłam w taksówkę zdeterminowana, żeby oszpecić tę twarzyczkę Parkerowi. Boże. Jak on mógł mi się podobać. 

Taksówkarz jechał wolno, jak ślimak. A jedynym dźwiękiem jaki teraz słyszałam to syreny ambulansu. Najlepszy poranek na świecie zmienił się w przygnębiający dzień. A słońce oddało swoje miejsce chmurom i strugom deszczu.

W pracy pojawiłam się niewyspana i głodna. Pulsowało mi w skroniach, a dłonie drżały. Jedenaście pięter. Dokładnie tyle mam do pokonania, żeby ochłonąć i na spokojnie wypytać szefa. Dlaczego to opublikował, zmienił i podpisał się pod MOJĄ pracą w gazecie. A przede wszystkim dlaczego upokorzył Justina i przedstawił go w jak najgorszym świetle. Mimo, że ja też to zrobiłam. Zadręczałam się na okrągło, chociaż wiedziałam, że na to akurat pytanie odpowiedzi już nie otrzymam.

*Oddział intensywnej opieki medycznej 

**** 

Woah! 
napisałam ten rozdział wieku temu, a po ciągłych poprawkach oficjalnie go dodaję, mimo że nadal nie wygląda, tak jakbym chciała, to chyba nie jest najgorzej, ale usatysfakcjonowana nie jestem. Jest to moim zdaniem pierwszy najważniejszy rozdział w opowiadaniu. (PS: DRUGI WKRÓTCE), a wyszedł jak gówno w przeręblu. BOOOOOOOOZIU.:(
Mimo wszystko piszcie co sądzicie.
J. 

niedziela, 21 lutego 2016

9. Fish&Garfield

Miłego czytania!:)
zapraszam do zadawania pytań na ask'u!

CZYTASZ = KOMENTUJESZ 
dziękuję:) 

***

Chodziłam w tą i z powrotem przed gabinetem Joshua. Okazało się, że wrócił z delegacji, która miała miejsce w Utah i czeka za tym co trzymałam w ręce. Od godziny nie robię nic innego tylko obgryzam paznokcie. Lakier zdążył już dawno odprysnąć. Niesamowite, jak brak szminki na ustach i odpryśnięty lakier na paznokciach potrafi zdołować kobietę. Trzy­mam pa­sek od to­reb­ki tak moc­no, że wbi­jam so­bie resztki tego, co nazywałam manicure'm w dłoń. Ścis­kam poręcz, gniotę teczkę. Postanawiam zawrócić do swojego pokoju w biurowcu, jednak, kiedy zaczynam się wycofywać drzwi z białego szkła otwierają się z impetem. 

-Elena, dobrze, że Cię widzę - wyrywa mi teczkę z trzęsących się rąk. - i dobrze, że masz to o co Cię prosiłem. - uśmiecha się

-Um, tak właśnie szłam jeszcze po długopis do siebie, że podpisać wszystko - wyjąkałam, udając pewność siebie

-Nie trzeba - podniósł rękę - przeczytam to, co masz, a za kolejną częścią czekam do września. Możesz wrócić do siebie. - Wyminął mnie niczym pionek w grze.

Władczy, w złym nastroju, z włosami już nie tak idealnymi, jak w mój pierwszy dzień pracy. I wszystko staje się jasne. Nie poruchał. Tylko współczuć.

Moja głowa to kłębek myśli. Mam tak cza­sami, że nie wiem co ze sobą zro­bić, wbi­jam paz­nokcie w głowę, ciągnę się za włosy i mar­szczę czoło. Mo­je pal­ce z naj­większa siła uderzają w kla­wisze kla­wiatu­ry. Nie daję ra­dy. Mam ochotę rzu­cić uczu­ciami o ścianę! Dop­ro­wadzając samą siebie do płaczu i ob­gry­zając paz­nokcie z czys­tym ser­cem mogę naz­wać się sa­dys­tycznym kanibalem.

Może jak pos­przątam na jego biurku, dos­tar­czę pa­piero­sy i za­parzę kawę dostanę artykuł z powrotem i zmienię go. Jedyne pocieszenie to myśl, że do września to gówno nie zostanie opublikowane. Jeśli jednak tak się stanie. Jestem skończona. Miłośni­cy czy­tania nig­dy nie zastąpią zwykłej ga­zety na rzecz ar­ty­kułów kom­pu­tero­wych. Choćby dla sa­mego po­ran­ne­go za­pachu far­by drukarskiej. Ar­ty­kuły pra­sowe, to nie to co autor opo­wiada. To, to co chcesz usłyszeć... A ludzie chcą usłyszeć absurd, który napisałam w chwilach, kiedy byłam już na krawędzi złamania się i ustąpienia pulpetom Bieber'a.

Esemesy pomiędzy Eleną a Justinem:

Justin: Kiedy mogę przyjść i naprawić drzwi? 
Elena: Jeśli tylko przyniesiesz pulpety wpuszczę Cię w każdym momencie
Justin: Eleno Dunne, czy ty właśnie kokietujesz ze mną?
Elena: Co jeszcze potrafisz ugotować?
Justin: Co powiesz na Ceviche z ryby?
Elena: Drzwi będą czekać o 20
 
 Odłożyłam telefon na biurko przy okazji, uderzając kilka razy o niego głową. Jeden sms od niego i uśmiecham się nawet do ściany. Wzięłam go z powrotem.

Esemesy pomiędzy Eleną a Annie:

Elena: Chyba mam zanik rozsądku 
Annie: Umówiłaś się z Bieberem?
Elena: Mhhhhhm
Annie: U Ciebie?
Elena: Dokładnie tak
Annie: A co z krzyczącą po portugalsku?
Elena: Leję na nią, ale nie obrażę się, jak pierdolnie w nią piorun
Annie: Jesteś zazdrosna?
Elena: Jak twoja kuracja odchudzająca?
Annie: wspa­niale, ten wielo­ryb, które­go ka­załam so­bie wy­tatuować na ra­mieniu, wygląda teraz jak szprotka 
Annie: To jesteś?
Annie: Elena
Annie: ELENA KURWA
 
Papiery posegregowane,  okładka zaprojektowana, wydana do druku, certyfikaty podpisane, wywiady umówione. Kolejny dzień pracy za mną. Komputer zablokowany, na biurku Joshua położona kolejna paczka gum do żucia. Więc mogłam wrócić do domu.

Szłam po piątej alei. Czułam się jak gwiazda, kobieta biznesu. W ręce trzymałam teczkę, a na nosie miałam okulary przeciwsłoneczne. Pogoda coraz bardziej przypominała jesień. Po­wiadam wam, że trze­ba mieć chaos w so­bie, by na­rodzić tańczącą gwiazdę. Moje życie nie jest ani ok­rutne, ani ra­dos­ne. Jest po pros­tu chaosem pędzących na oślep cząsteczek, mie­sza­niną reagujących ze sobą sub­stan­cji che­micznych. Nie ma w nim praw­dzi­wego ładu. Nie ma uświęco­nego potępienia zła i zwy­cięstwa słusznej sprawy. Moje pro­cesy myślo­we przy­pomi­nają raczej la­birynt niż autos­tradę, każdy zakręt kończy się ko­lej­nym zakrętem, nic nie jest sy­met­ryczne, nic nie jest oczy­wis­te. Nie jest to jed­nak chaos. To wy­rafi­nowa­ne równa­nie ma­tema­tyczne, tym trud­niej­sze do roz­wiąza­nia, że X i Y w różnych dniach przy­bierają różne wartości.

Czuję, że zamykam się w sobie, ale nadal przy zdrowych zmysłach. Mini Elena w głowie pokazuje mi obraz pustej lodówki w mieszkaniu. Więc postanawiam skręcić do Garfielda* żeby uzupełnić zapasy.

Z wózkiem pełnym mrożonek i słodyczy skręciłam na dział alkoholi. Kocham malować po pijaku. Nie ma znacze­nia, czy coś pow­sta­wało pięć mi­nut, czy tydzień, czy ar­tysta się namęczył, czy nie, czy był trzeźwy. Ważny jest efekt. Żeby mieć efekt is­tnieje tyl­ko je­den sposób: trze­ba się porządnie schlać.

Pochylałam się, żeby obejrzeć nową dostawę win. - Czyli to prawda, że alkohol jest przewodnią malarzy - usłyszałam i ze strachu uderzyłam głową w półkę

-Jezu, Elena nic ci nie jest? - zapytał podnosząc mnie z podłogi

-Nic - wyrwałam się z jego uścisku - boże, człowieku, co ty tu robisz

-To samo co ty, ale ja gustuję w świeżych warzywach - powiedział, oglądając mrożonego kalafiora, na którego mam smaczek od rana. Wrzucił paczkę z powrotem do koszyka. - już wiem czemu zawsze wygrywam, kiedy wspominam o gotowaniu dla Ciebie

-Nie mam czasu na gotowanie - wzruszyłam ramionami, wrzucając Carlo do koszyka.

Ten jakby nigdy nic wyjął najtańsze wino i zamienił je na Dourosa - jeżeli nie chcesz się zatruć po prostu mi zaufaj.

Pchałam wózek, kierując się do kasy. Nie chciałam z nim już rozmawiać. Za każdym razem, kiedy na mnie patrzy widzę mężczyznę, który nie widzi nic innego tylko granice, w której jestem ja. On zdecydowanie widzi nas jako przyjaciół. Nie chce przekroczyć granicy, ściany, którą sobie postawił w przeszłości. Chodzi o to, że mu­si coś is­tnieć! Ja­kaś gra­nica, za którą nie wol­no przejść, za którą przes­ta­je być sobą. I on właśnie za nią stoi. Jest człowiekiem, który zamiast pięty Achillesa ma całe ciało.

-  Pomóc Ci z tym?

- Dobrze mi robi przy­pom­nienie so­bie, jak wygląda pra­ca fizyczna.  

- A co takiego robisz, że o tym zapominasz?

Spojrzałam na niego, wytrącona z uwagi. Skłamać? Powiedzieć prawdę? Skłamać? - Co masz na myśli? - Wybieram granie na zwłokę.

- W takim ciuchu raczej nie pracujesz w studiu malarskim. - zmierzył mnie wzrokiem

- Tak, to prawda

- Nie wiem gdzie pracujesz, mogę Cię czasem podrzucić.

- Nie trzeba - wykładałam zakupy na taśmę. - Serio

- To nic takiego 

Zapakowałam zakupy i wyszłam ze sklepu. Długo nie minęło, żebym usłyszała jego kroki za sobą. 

- To daj się teraz podrzucić, nie doniesiesz chyba tych toreb

- Galeria sztuki - powiedziałam, zatrzymując się i odwracając do niego

 - Co?

Tyl­ko ko­biety i le­karze wiedzą, jak bar­dzo pot­rzeb­ne i dob­roczyn­ne jest kłamstwo - Pracuję w galerii sztuki, sprzedaję obrazy - odwróciłam się i odeszłam zostawiając zmieszanego Justina Bieber'a za sobą. Kłam­stwo za­bija przy­jaźń, praw­da za­bija miłość. 

***

 19:59 obudziłam się przerażona, słysząc krzątanie przy drzwiach. Złodziej? Nie możliwe, w całym budynku są kamery. Łup. Ze skrętem w żołądku pobiegłam po garnek. Uwierzcie, że jest dobrą formą broni. Założysz go bandycie na głowę, uderzysz w niego kilka razy łyżką i faceta już nie ma.

Dosłownie na palcach podeszłam do wizjera, ale nikogo nie zobaczyłam. Odgłosy przy drzwiach stawały się coraz głośniejsze, a odruchy wymiotne ze stresu przyszły tak same z siebie. Pobiegłam do sypialni i uderzyłam kilka razy pięścią w ścianę. Może zrozumie, że potrzebuje pomocy.

Wróciłam do wizjera, żeby obadać sytuację z naprzeciwka, ale Bieber'a nie widać, żeby wychodził z mieszkania mi na pomoc. Nie do wiary. Dupek.

Elena więcej odwagi! Od­wa­ga to pa­nowa­nie nad strachem, a nie brak strachu. Umiem to robić. Suk­ces nig­dy nie jest os­ta­teczny. Po­rażka nig­dy nie jest to­tal­na. Liczy się tyl­ko odwaga. Złapałam krótko za klamkę i otworzyłam drzwi zaraz, odbiegając w głąb korytarza w moim mieszkaniu. 

Ale po złodzieju, który myślałam, że próbuje się włamać, ani śladu. Tylko Bieber. Cholerny Bieber, klęczący w wytartych dżinsach i czarnym t-shirtcie. W ręce trzymał klucz francuski, a obok leżała skrzynka na narzędzia. On naprawiał te pieprzone drzwi!

-Ty idioto! - rzuciłam się na niego z łapami - wystraszyłeś mnie na śmierć - pchałam dłońmi jego klatkę piersiową aż upadł na tyłek, śmiejąc się do rozpuku. 

- I z czego tak rżysz, myślałam, że to złodziej! - dalej krzyczałam - dlaczego nie zapukałeś i nie wszedłeś, boże co za idiota - rzucałam rękami w górę z irytacji

- Pisałaś, że będą na mnie czekać tylko drzwi, więc do drzwi przyszedłem - powiedział pół śmiechem wycierając łzę.

-Ugggggggggghhhhhh doprowadzasz mnie do takiego szału! - odwróciłam się i wróciłam na kanapę

Chłopak wszedł do mieszkania, zamknął drzwi i podszedł do mnie, kucając, żeby być na mojej wysokości. - Przepraszam - szepnął, łapiąc mnie za moje złożone w złości ramiona - nie wiedziałem, że pomyślisz, że ktoś chce się włamać - patrzyłam mu w oczy, chcąc więcej z  nich wyczytać. Bez skutku. Jest jak zamknięty atlas w grobowcu, do którego dostaniesz się jeśli rozwiążesz zagadkę.

- Odezwiesz się?

- Jak dasz mi jeść

- Ceviche? - zapytał uśmiechnięty

-Tak, tato - mrugnęłam. 

Wstał wyciągnął dłonie, pomógł mi wstać i razem udaliśmy się do kuchni. W zemście i w miłości ko­bieta jest większym bar­barzyńcą niż mężczyzna.  

-Pomożesz mi? - zapytał

- Żartujesz? Przecież ja gotować nie umiem - wykasłałam 

- Jak to nie?

- Okej, po prostu mi się nie chce

Uśmiechnął się pod nosem, krojąc łososia. W między czasie przyniósł wszystkie potrzebne produkty od siebie z lodówki.  W Garfieldzie robił zakupy, żeby zrobić mi jedzenie, a nie z powodu pustej chłodziarki.

-Skąd wiesz, jak przyrządzić ceviche? - zapytałam, ta cisza doprowadzała mnie do szaleństwa

-W Peru to bardzo popularna potrawa - spojrzał na mnie - a ja kocham penetrować i smakować - nadal patrzył, a raczej teraz penetrował swoim wzrokiem moje oczy. Udałam, że szukam jakiś szklanek, i że wcale nie przejął mnie fakt, że wyznał i swoje upodobania seksualne. Jednak rumieniec na twarzy popsuł wszystko.

Obserwowałam jego ruchy. Kiedy kroił rybę jego ruchy nożem mogłyby mnie prostą drogą zaspokoić. Kiedy ją przyprawiał miałam ochotę oblizać jego palce. Podczas układania ceviche w pucharkach nie mogłam się powstrzymać i ukradłam kawałek razem z pokrojoną papryką.

-Hej! Za chwile zaczniemy jeść - zaśmiał się

-Ale to jest genialne! Spróbuj - wzięłam kolejny kawałek między kciuk a palec wskazujący i podstawiłam pod usta Justina. 

Ten czekał na moją reakcję, a ja swoją miną nakłaniałam go do spróbowania. Wytarł ręce w pobliską ścierkę, wziął w dłoń mój nadgarstek i włożył palce razem z rybą do swojej buzi. Kolana ugięły się pod wpływem sytuacji w jakiej się znalazłam. Patrzyliśmy się na siebie bez pokazywania emocji, ale nasze oczy nas zdradziły. Podobało mu się doprowadzanie mnie do szaleństwa dotykiem, a mi to  odpowiadało. Miał w so­bie w tym momencie mil­cze­nie morza, zgiełk ziemi i mu­zykę powietrza. 

Rękę miałam zupełnie obezwładnioną. Gęsia skórka była dziesięć razy mocniejsza niż taka, która się pojawia od zimna. Oblizał dwa palce z taką dokładnością, że nie było na nich czuć już ryby tylko ostry zapach mięty. Patrzyłam na nią jak zahipnotyzowana. 

Oboje umieraliśmy z namiętności, która wypełniła całe mieszkanie. W oceanie żyją rekiny, a w naszych oczach iskierki. Przy­war­liśmy do siebie tak blis­ko, że nie było już miej­sca na żad­ne uczucia. Było tylko pragnienie. Pragnienie przedmiotu, bo z seksu zrobili przedmiot. Niena­widzę myśli, że mam być przedmiotem, ale nie mogę wyrzec się myśli, że będę przedmiotem Wallbangera. Mężczyzny, który zawładnął moją ścianą i sercem.


****
Wiem, że czekaliście:-)))))
Komentujcie, komentujcie, a kolejny rozdział rozjebie was na łopatki!!!!!1 8)))

Buziaki! Evaś.

ceviche, to sałatka z surową rybą lub owocami morza. to danie pochodzi z wicekrólestwa peru
garfield, to nic innego jak amerykański supermarket


sobota, 30 stycznia 2016

8. Beware From the Alcohol

Miłego Czytania! ;)
notka na dole
Zapraszam do zadawania pytań! ASK

***
Zanim weszłam do mieszkania drzwi, którymi przed chwilą trzasnęłam znów się otworzyły. Aż za szybko. Odwróciłam się, a w nich stał zmieszany Justin. - Nadal mamy pokój? - zapytał.

Przewróciłam oczami - trzasnęłam drzwiami, swoimi drzwiami. Chciałam skręcić do kuchni, kiedy wystraszyło mnie walenie. - Elena, czy nadal mamy pokój?! - wrzasnął 

-Odwal się, dupku! - tym razem ja - jak nie ściana, która jest cienka jak prześcieradło, to teraz drzwi! Nie masz dość?!

-Nie przestane walić dopóki nie odpowiesz, czy mamy sojusz!

Łup. Łup. Łup.

-Nie! Nie mamy! A teraz won, zanim zadzwonię po policję!

Walenie ustało, a ja w końcu mogłam odpocząć. Było późno, myśli dosłownie rozrywały mi głowę. Od jej pulsacji rzuciłam się na czekoladę i alkohol. Słodycz w nad­mia­rze, to rzecz obojętna, serio, a żądza prze­jada się równie prędko, jak cukier. Jeżeli chodzi o alkohol, to boję się tego, jak będę jutro się czuła, po tylu promilach, więc wolę być cały czas trochę pijana.

Nie żałowałam go. Naprawdę go nie żałowałam. I o matko, jakie on umie przyrządzić pulpety. W męskich ramionach, jest to poczucie bezpieczeństwa, którego mi w życiu trzeba. A w jego ramionach, silnych i umięśnionych, to już w ogóle. Jednak w mojej głowie zaświeciła się lampka kontrolna, która ostrzegała przed zbytnim zbliżeniem się do Wallbangera. Musiałam być ostrożna. Mówią, że os­trożność jest matką po­wodze­nia. To niep­rawda, bo gdy­by była os­trożna, nie zos­tałaby matką, a kiedy na­dejdą nie­szczęścia, za późno na ostrożność.  

Podobaliśmy się sobie i to bez wątpienia. Jednak jego kręci ognisty i długodystansowy seks. Okej, mnie też, ale on ma harem, a ja wolne od facetów. Więc lepiej trzymajmy się od siebie z daleka. Tak będzie najlepiej dla rozprawki o nim, której pierwszą część muszę oddać już za dwa dni.

Wzięłam kota pod pachę, bo potrzebowałam teraz męskiego towarzystwa, w drugiej ręce trzymałam resztę zaczętej czekolady. Weszłam do łóżka całkowicie, przygniatając Clayton'a. Nie przejmowałam się teraz ubraniem. Zestresowana, objedzona czekoladą i z kotem, który wydawał z siebie dźwięki wołania o pomoc, zasnęłam.

***

Kolejne uczucie nie do opisania. Poranek przyszedł, tak szybko, że czułam się, jakbym zamknęła oczy na sekundę i pojawił się nowy dzień. Bez sensu.

Obudziły mnie rażąco-przerażające promienie słońca, które całkowicie oślepiały moją spuchniętą twarz. No nie czułam się teraz, jak milion dolarów, a kiedy spojrzałam w lustro - zdecydowanie też, tak nie wyglądałam. Przyłożyłam dłoń do warg i zrobiłam wydech, a potem szybko powąchałam. 
Róże, to to też nie były.

Pochylałam się nad umywalką w łazience. Westchnęłam. Pozwoliłam sobie na chwilkę fantazji i wspomnień z poprzedniego dnia. Na szczęście moja wewnętrzna dziwka szybko się ogarnęła, bo naj­bar­dziej prze­rażającym dźwiękiem na świecie jest bi­cie włas­ne­go ser­ca. Nikt nie lu­bi o tym mówić, ale to praw­da. Jest to dzi­ka bes­tia, która w sa­mym środ­ku głębo­kiego strachu do­bija się ol­brzy­mią pięścią do ja­kichś wewnętrznych drzwi, by ją wypuścić. Boję się? Jak cholera.

Poruszałam się po kuchni w ciszy, bo każdy najmniejszy dźwięk doprowadzał mnie do szału. Nawet nakrzyczałam na kota za to, że jego chrupki wydają okropnie głośny dźwięk, kiedy sypie się je do miski. A to przecież nie była jego wina.

Odmierzyłam sobie część zmielonych ziaren kawy i zalałam wrzątkiem. Pochylałam się nad kubkiem z kawą, podpierając czoło całkowicie skacowana. - Właściwie, jaki jest dzisiaj dzień? - zapytałam sama siebie. I stało się. 

Pędem zerwałam się do szafy, żeby wybrać jakąś przyzwoitą spódnicę. Ubierałam się w pośpiechu i nie zwracałam uwagi na to, że z przodu bluzki miałam metkę. Wybiegłam z mieszkania, rozumiejąc, że winda będzie jechała wieki, dlatego wybrałam schody. Zbiegając o mały włos bym się nie zabiła, a kiedy pokonywałam ostatni stopień, przypomniało mi się o kluczach do auta i telefonie. - Kurwa! - krzyk rozniósł się po klatce schodowej. Biegłam w służbowych szpilkach po schodach. Nie było to wygodne. Zabrałam wszystko, co potrzebne z szafki, biorąc przy okazji torebkę z dokumentami. Po raz kolejny kilkadziesiąt stopni schodów i ciężkie metalowe drzwi oddzielające korytarz od klatki schodowej do przebrnięcia. Karciłam siebie w myślach za słabą kondycję. Mo­ja kon­dycja jest bar­dzo zła, tak więc co chwi­le łapałam za­dyszkę. Wsiadając do samochodu już widziałam przed sobą licznik szybkości, który osiąga maksymalną prędkość. Kiedy dotarłam pod biurowiec byłam usatysfakcjonowana; korki, skleroza, śmierdzący oddech nie powstrzyma mnie przed oddaniem ciekawych informacji o Bieberze i cieszyłam się, że wreszcie się ich pozbędę. Jednak tak się nie stało. Pocałowałam klamkę. PRZECIEŻ DZISIAJ JEST, KURWA, SOBOTA. Moja głowa opadła bezczynnie na kierownicę i rozbrzmiał dźwięk klaksonu.

Postanowienie na dziś? Zero alkoholu do trzydziestki.

Wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam do najważniejszych pań w moim życiu. - Macie ochotę na śniadanie?

*** 

-Chyba się nie zakochałaś, co? - dopytywała się Julia, jedząc swoje jajka z bekonem. Była niedziela. Umówiłyśmy się na śniadanie. Typowo babskie śniadanie w ulubionym bistro Annie - Bo, ile razy ten fagas Ci się śnił? 

-Zakochać? Zwariowałaś? To idiota. 

-Oczywiście, że się nie zakochała! Nie pozwoliłabym jej na stracenie stołka u Joshua. - dopowiedziała Annie, odgarniając włosy z ramienia i wprowadzając tym w zachwyt cały stolik prawników, którzy nie spuszczali jej z oczu, odkąd weszła. 

Julia rozsiadła się wygodnie na krześle, przyglądając mi się tym wzrokiem, przez który moja twarzy wyglądała teraz, jak wielki pomidor. - Odczep się, małpo - patrzyłam na nią, rumieniąc się ze złości.

-Właśnie, odczep się, małpo. El dobrze wie, że nie...- Annie zatrzymała się w pół słowa, krzycząc na całą knajpę. - KURWA ELENA!

Wzrok ludzi od razu skierował się na nas, jakby nie mieli nic innego do roboty. 

-Kurde, Elena, błagam powiedz, że się w nim nie zakochujesz. Bo się nie zakochujesz, prawda? -naburmuszyła się Annie.

-Oczywiście, że nie, wy wariatki!

Julia poklepała mnie po ramieniu. - Ale jest niezły, co?

-Pewnie, że tak! Ale jest też bogatym snobem i dupkiem! 

-Nie do wiary, że poprzedni sąsiedzi Cię nie ostrzegli. -powiedziała Annie, przejeżdżając palcem po szklance.

-Nie mogli, bo nikt tam nie mieszkał wcześniej. Wydawało mi się to super, teraz już tak nie jest. Nawet jeśli, to Justin dużo podróżuje, sam mówił i tak mówią sąsiedzi z dołu. Mieszka tam odkąd kupił budynek i nazwał go swoim nazwiskiem. Dupek, co? - Uświadomiłam sobie, że uzbierałam dość sporo informacji o nim, ale nadal nie wystarczająco.

-Wydaje mi się, czy wy niedawno zaczęliście mieć ze sobą spokój?

-Tak, ale w piątek po wernisażu, wbiła do niego ta, co krzyczy po portugalsku, kiedy szczytuje. On się wkurzył. Ja się wkurzyłam. Ogólnie dużo trzaskania drzwiami. I zamiast w ścianę, walił tym razem w drzwi. 

-Kiedy oddajesz artykuł? - zaciekawiła się Julia. 

-Pierwszą część w poniedziałek, a drugą za parę tygodni, może dłużej. Nie publikujemy po części, bo wszystko musi ze sobą współgrać i wszystko musi być w nim zawarte. Wydaje mi się, że Joshua musi to jeszcze sprawdzić.

-To może w następny weekend czas na jakąś imprezkę? - Annie klasnęła w ręce, a Julia od razu się zgodziła.

-Ale ma być kulturalnie. - pogroziłam palcem.

Wróciłyśmy do jedzenia. Do ożen­ku pot­rze­ba ko­biety, z którą człowiek nie tyl­ko chętnie by się przes­pał, ale jeszcze miał ochotę na wspólne śniadanie. Kochałam jeść śniadania.

-A masz z nim sprośne sny? Opowiadaj. - jedna zaczęła z ogromną radością.

Odpłynęłam do tych kilku nocy w ciągu dwóch tygodni, kiedy nawiedzały mnie sny z Wallbangerem w roli głównej. Sny nie mówią nam o tym, co się zdarzy, ale o tym, co dzieje się te­raz. Nie mówią przyszłości, ale od­kry­wają te­raźniej­szość, dokład­niej niż wiel­ka myśl. Sny pod­po­wiadają ci, kim jes­teś, zwłaszcza po dniu, który zamącił ci w głowie i zdruz­go­tał, zmuszając do obo­wiązków i pod­porządko­wania się re­gułom. Niektóre były przyjemne, a nie które takie, które zmuszały do obudzenia się z krzykiem. Sen, każdy sen, jest jak psycho­za. Ze wszys­tkim, co do niej na­leży: po­mie­sza­niem zmysłów, sza­leństwem, ab­surdem. Ta­ka krótkot­rwała psychoza. 

-Proszę dokończyć jeść, moje panie - poinstruowałam, kiedy zobaczyłam, że obydwie przyjaciółki czekają na dokładną relację.

***

Poniedziałek. Godzina 6:03. Zamykałam właśnie kartą swoje drzwi, które, albo mi się wydaje, po waleniu obluzowały się z zawiasów. To co dopiero jest ze ścianą... Przeszłam przez korytarz, docierając do windy. Półprzytomna kliknęłam guzik. Byłam tak przejęta dzisiejszym dniem, że nie zauważyłam towarzysza obok mnie. 

-Cześć - przywitał się. 

Nie odpowiedziałam mu.

-Słuchaj naprawdę nie chcę się kłócić.

Spojrzałam w jego oczy. Kurde, dostaję paranoi, bo widzę w nich ból, smutek, żal. Nie wiem, ale na pewno jest spięty wcześniejszymi wydarzeniami. 

-Musisz naprawić moje drzwi. - odezwałam się, a kątem oka, kiedy już odwróciłam głowę, widziałam uśmiech, który mówił, że wygrał.

-Co z nimi nie tak? - zapytał

-Przez twoje silne łapy wyglądają, jakby za chwilę miały wypaść z zawiasów. - zaśmialiśmy się

-Załatwione, naprawię je dzisiaj jeśli przyjmiesz przeprosiny.

Znów się nie odezwałam.

-Mam czekać? - podniósł brew - Będę czekać.

-Nie czekaj. Przy cze­kaniu nie budzisz się o 5 ra­no, re­zyg­nując z naj­lep­szych snów. Nie przychodzisz także z te­go po­wodu już przed 7 do biura. Przy cze­kaniu mle­ko nie tra­ci dla Ciebie smaku. Więc nie czekaj. - Wyciągnęłam rękę. - Sojusz.

Uścisnął ją, a iskierki z jego oczu jakimś magicznym sposobem przepłynęły do moich przez moją rękę, brzuch, zostawiając tam miliard czegoś, co ludzie nazywają motylami, klatkę piersiową, prosto do oczu. I wtedy zrozumiałam. Naprawdę lubię tego faceta i jego dziwactwa. Chyba lu­bię kom­pli­kować so­bie życie, jak­by już sa­mo w so­bie nie było wys­tar­czająco skomplikowane.

***

 
Dziękuję za czytanie! Dziękuję za 17k wyświetleń! Dziękuję za komentarze! To motywujące:)
Wydaje mi się, czy piszę coraz dłuższe rozdziały;))))))))?
Piszcie przemyślenia. Impreza to dobry pomysł? bo wiecie przyjaciółki Eleny zawsze potrafią ją w coś wpakować. A co z dalszą częścią publikacji? sama się nie napisze.
Buźki.
J.
30.01. godz. 4:00 nad ranem. tak, nad ranem. rozdział jeszcze nie opublikowany. stwierdziłam, że napiszę coś jeszcze i jakoś to wygląda. Żałuję, że nie zabrałam się za to wcześniej. Przez ostatnie dni ociekam weną. Oho! i właśnie słyszę swojego brata jak wraca z imprezy :D taki urywek z życia haha. Wracając. Przez ostatnie dni też dużo czytam. Dokładniej przez dwa dni przeczytałam jakieś 2000 stron. Nadrabiam dni ferii, w które nie robiłam nicccccccc;)

Nie wiem jak to będzie z rozdziałami, jak wrócę do szkoły. A to już w poniedziałek! EJ! Tak jak Elena obawiam się poniedziałku! PRZYPADEK? NIE SĄDDZĘĘĘĘ. W każdym razie, zobaczymy. Wyjdzie w praniu:)


środa, 27 stycznia 2016

7. Raging storm

Miłego czytania!:)
***

Leżałam i masowałam się po brzuchu. -Te pulpety były najlepsze jakie kiedykolwiek jadłam! - wykrzyczałam w zachwycie z podniesionymi rękoma. Znasz to uczucie, kiedy Twoje podniebienie zamienia się w niebo, żołądek delektuje się każdym kęsem, a później rozłożony na kanapie czeka na deser? No, to ja w tym momencie. Byłam najedzona do granic możliwości, ale zjadłabym jeszcze troszkę. Nigdy nie miałam nic lepszego w ustach. Oczywiście, przyznałam to po kilku sprośnych żartach na temat wkładania tego i owego do ust. Generalnie, robił genialne pulpety.

 -Co lubisz? - zapytał

-Co?

-Co lubisz?

Musiałam aż się wesprzeć na łokciach. Jeszcze raz. - Co?

-No wiesz...w wolnym czasie, o czym marzysz, cokolwiek. - czuł się zażenowany, no zupełnie tak, jak ja.

-Zaskoczyłeś mnie. - odpowiedziałam, kiedy on nalewał do kieliszków kolejną porcję nietaniego wina. Obserwowałam go niczym farbę na płótnie. Jego ruchy. To, jak się poruszał było nienaturalnie uzależniające. - No więc - kontynuowałam - nie wiem od czego zacząć.

-Od jedzenia - Zaśmiał się. O kurwa.

-Popcorn

-Co? - teraz on pytał

-Cholera, kocham popcorn! - wykrzyczałam po pijaku.

-Dobrze się składa. - odłożył filmy, które wybierał i poszedł do kuchni. Po kilku minutach wrócił z porcją ciepłego, ociekającego masłem, słonego popcornu.

-Lubię też auta - unikałam jego wzroku - Bentley GT - przeciągałam. Oczywiście żartowałam, ale powiedział coś przez co wytrzeszczyłam oczy, a garść popcornu, którą włożyłam do buzi chciała się ewakuować.

-Myślę, że da się coś z tym zrobić - mrugnął

Stało się. Doskoczył do mnie, jak do dziesięcioletniego dzieciaka. Krzyczał, żebym kaszlała i podniosła ramiona. Klepał mnie po plecach aż przełknęłam na spokojnie cały przysmak. Ale wstyd. Ten jakby nigdy nic się nie przejął. - Co dalej?  - Odchrząknęłam

-Em, no, lubię też oglądać filmy - trzeba mieć wiedzę, żeby samemu wódki nie pić. Ja jej nie mam więc do końca życia będę sama. Jeśli wiecie co mam na myśli, bo każdy do chuja lubi oglądać filmy! Żenada!

- To za łatwe! - Tak, zgadzam się Bieber - Każdy lubi filmy. Który oglądamy?

- Point Break. Wiem, ale co innego mam Ci powiedzieć - Gestykulowałam rękami - Sama nie wiem co lubię!

- Na pewno jest coś, o czym wiesz tylko Ty. A ja chcę Cię poznać. - No i kolejna fala kaszlu. Tym razem po winie.

- Okej! Mam coś!

-O tak! Dajesz dziewczyno!

- Lubię wstawać dużo wcześniej i po prostu być pierwsza na nogach. Co się nie sprawdza, bo mieszkam sama z kotem, a koty dużo śpią. Bardzo dużo.

-Lubię chodzić boso po drewnianej podłodze.

-Lubię też malować, ale po długiej przerwie ze świadomością, że nie pamiętam, jak to się robi. A tu miła niespodzianka, bo jednak wiem. - cichy śmiech.

-Rzadko mam czas na czytanie książek, ale lubię siedzieć w bibliotece na podłodze. Nie czytać. Po prostu siedzieć.

-Serio? - zaintrygowany Bieber. Zanotować.

-Tak, wiesz, te regały, ten kurz i studenci mnie odprężają.

Śmialiśmy się i rozmawialiśmy, tak zajęci sobą, że nie zauważyliśmy, kiedy skończył się film, którym w ogóle się nie zainteresowaliśmy. Pochłonięta gadaniem o sobie, odpowiadanie na jego pytania sprawiły, że zupełnie zapomniałam o nim. O zdobywaniu informacji do artykułu. Mina mi zrzędła, a alkohol szybko uleciał z mojego ciała. Tak właściwie, nic o nim nie wiem. - Ile masz lat? - wypaliłam.

- Dwadzieścia sześć, a Ty?

-Dwadzieścia pięć. Pochodzisz z Nowego Jorku?

-Nie. Z Kanady, ale całe życie mieszkałem w Pensylwanii.

-Gdzie dokładnie? Filadelfia?

-Pittsburgh.

-Nigdy tam nie byłam, a to nie jest daleko od Nowego Jorku. Masz rodzeństwo?

-Siostrę. Młodszą siostrę. - Uśmiechnął się na jej myśl, tak bardzo, że aż sama nie mogłam powstrzymać uśmiechu szerokiego, jak banan.

Cieszyłam się z tego wieczora z Justinem, ale wiedziałam, że trudno mi będzie zachować relacje zawodowe, jeśli oczekuje ode mnie czegoś więcej. I to jest to nad czym muszę popracować. Intuicja podpowiadała mi, że właśnie tak było, i żebym uciekała, jak najdalej gdzie pieprz rośnie. On myśli, że świetnie się dogadujemy. I faktycznie, jest tak, ale racjonalna ja wie, że łączy nas tylko moja praca. I to, że pukał w moją ścianę.

Westchnęłam. W myślach już dobierałam synonimy do artykułu. Przekręciłam się na bok i bardziej wyciągnęłam. Totalnie się najadłam i w końcu robiłam się śpiąca. Justin położył się obok, bo miał szeroką kanapę. Położył rękę nieco wyżej, żeby było mu wygodniej i dosłownie lekki ruch wystarczył, żeby wtulić się w niego na całego. Patrzył na mnie w zamyśleniu. Chyba mu chodziło to samo po głowie.

Chciałam się wtulić? Może.

Chciał mnie przytulić? Zdecydowanie Tak. W końcu nie mam na sobie majtek.

-A, chrzanić. Będę się tulić. - Oznajmiłam i przekręciłam się tak, że moja twarz była pochłonięta jego świeżym zapachem. Pachniał, jak wiosenny deszcz.

-Czy ty mnie właśnie powąchałaś? - spytał.

-Być może - przyznałam.

-I jak wypadam?

-Pachniesz in­te­ligen­cją.

-Inteligencją?

-Tak. To naj­bar­dziej po­ciągający za­pach na świecie. 

Pachniało nie jak za­pach, tyl­ko jak człowiek, który pachnie. Gdy­by użył te­go pachnidła człowiek, który sam pachnie jak człowiek, mieli­byśmy wrażenie, że jest obok nas dwóch ludzi. Nie ważne. Nieza­leżnie od te­go czy za­pach jest miły czy nie, obej­mo­wanie mężczyzn przy­pomi­na zwyk­le al­bo tu­lenie się do szym­pansa, al­bo do nag­robka... mężczyźni "poz­wa­lają" ci się objąć bądź też próbują czym prędzej przeob­ra­zić tę naj­rozkoszniej­szą chwilę w orgię. Mimo że jedną rękę przerzuciłam przez jego tors, a drugą pod poduszkę, to nogi miałam przy sobie. Wszyscy wiemy dlaczego. I aż taka pijana nie jestem. A ten niczego nie próbował.

Wydawał się być zadowolony, ale udawał zaskoczonego. Od razu otulił mnie sobą, a ja leżałam otoczona męskim czarem.

***

Po kilku godzinach obudziłam się rozpalona ciepłem, które biło od, zdecydowanie większego niż mój kot, osobnika. Jednak nie tylko ja się ocknęłam. Pan Bieber również słyszał, to nieustające walenie do drzwi. No proszę, a myślałam, że wszelkie pukania, stukania, walenia zniknęły. Wprawdzie nie były to moje drzwi, ale irytowało tak samo.

Wygodna, jak na kanapę, sofa podniosła się, kiedy ciężar jego ciała odszedł. Przetarłam zaspane oczy i lustrowałam mojego towarzysza. Podszedł do drzwi i bez patrzenia w wizjer - i może to było błędem - zamaszyście je otworzył. Momentalnie na jego ramiona wskoczyła rozochocona Inez. -Justin, kochanie!- Tak. Brazylijka. Portugalka. Cokolwiek. Tak. Z nieziemskim tyłkiem i cyckami. Tak. Lepszymi od moich. Nic tu­taj nie roz­prasza. Ani za­pach, ani wygląd, ani to, że pier­si są zbyt duże.

Ja jedyne co robiłam, to leżałam. W wymiętej sukience, prawdopodobnie rozmazanym makijażem i tragedią na głowie. Tragedią, bo tego nie da się nazwać włosami. Mam dwa mózgi. No­woczes­ny i sta­roświec­ki. No­woczes­ny sza­nuje twoją wol­ność, upa­ja się to­leran­cją, wy­kazu­je zro­zumienie. Sta­roświec­ki chce mieć cię na wyłączność, nie ma za­miaru się z ni­kim dzielić, pod­ska­kuje przy każdym nies­podziewa­nym te­lefo­nie, wpa­da w popłoch na wi­dok ta­jem­nicze­go rachun­ku z res­taurac­ji, posępnieje kiedy poczu­je na to­bie ja­kiś no­wy za­pach, drży, kiedy zaczy­nasz dbać o kon­dycję al­bo ku­pujesz no­we ub­ra­nia, na­biera po­dej­rzeń, kiedy uśmie­chasz się przez sen, czu­je żądzę mor­du na samą myśl, że obej­muję go in­na ko­bieta, że czy­jeś ra­miona spla­tają się na jego szyi, że czy­jeś uda roz­chy­lają się pod nim...Chociaż nie powinnam tak myśleć. Rozsądek tak podpowiadał, a emocje się z nim zgadzały. ALE CZEMU TA KOBIETA PRZYSZŁA O TEJ GODZINIE. Do jego cholernego mieszkania. Ma chcicę, czy co?

Ale, jak godna rywalka wstałam, obciągnęłam białą tkaninę i ubrałam z powrotem szpilki. Byłam wściekła. Pieprzony bogacz. Wydawało mu się, że może mnie przyćmić. Okej, na początku tak było, i nadal myślałam o nim, nie chcąc o nim myśleć. Im bar­dziej o nim myślałam, tym większą czułam wściekłość, a im większą czułam wściekłość, tym bar­dziej o nim myślałam dop­ro­wadzając się do ta­kiego sta­nu, że nie mogłam już te­go znieść. Zat­ra­ciłam poczu­cie rozsądku. Wściekłość na włas­ne niedołęstwo, głupotę, błędy męczy mnie więcej jeszcze niż praw­dzi­wa rozpacz.  - Ty pieprzony dupku. - Krzyknęłam,stojąc zaraz za potężnymi barkami.

-El, wytłumaczę - no tłumaczył się i to jak.

-Żartujesz? - wyśmiałam go. Byłam całkowicie spokojna.

-Inez - zwrócił się do niej - umawialiśmy się na jutro na śniadanie - widać, że władał nim stres, ale nadal postępował bardzo profesjonalnie. Głos mu nie drżał, jak jakiemuś facetowi z dennego show.

-Nie mogłam się doczekać, żeby znów Cię zobaczyć. Specjalnie wzięłam wcześniejszy lot przed Twoją porą nocną. - kulała angielskim z jej portugalskim akcentem

-Dupku, nie wiedziałam, że masz porę nocną! - znów wykrzyczałam, wymachując rękoma, będąc kompletnie ignorowaną.

-Możesz przestać się drzeć?! - okej, stracił cierpliwość.

-Ja się nie drę!

-Wiedziałaś, że kłam­stwo głoszo­ne ja­ko praw­da dop­ro­wadza do wściekłości?!

-Ja nie jestem wściekła!

-Oczywiście, że jesteś wściekła! Mogę Ci to wytłumaczyć?!

-Nie! Daj mi wino, ja teraz mówię! - rozglądałam się w poszukiwaniu butelki

Mogłoby się wydawać, że nasza kłótnia trwała wieki i była gorsza od tej podczas naszego pierwszego poznania. Pół nadzy walczyliśmy o cukierki. Zupełnie, jakby to było wczoraj. Kompletnie nawalona trochę po­his­te­ryzowałam, po­wyty­kałam mu błędy, po­wiedziałam jaka jestem na niego wściekła i roz­mazałam makijaż. Było warto, bo teraz pewnie, by mnie tu nie było z głową nowego materiału i nie robiłabym tego samego, czyli histeryzacja, krytyka hipokryty i rozmazany makijaż.

Przez jakiś czas trwaliśmy w takim chaosie, dopóki nie usłyszeliśmy płaczu, który rozniósł się po mieszkaniu i korytarzu przez otwarte do tej pory drzwi. Hm, no to nie ja płakałam. Biebera nawet nie podejrzewam. Cholerna Inez z Brazylii właśnie się poryczała, jak mały bachor!

-Jezu, Elena, widzisz co zrobiłaś. - hipokryta. Oh, role się odwróciły, bo jeszcze niedawno, to on mnie nazwał hipokrtyką

Wybuchnęłam śmiechem. - Po raz kolejny. Żartujesz sobie ze mnie?

-Inez, czemu płaczesz? - pytał, jak taki potulny misio.

-Wy- wy tak krzyczycie, a-a ja nie wiem, czemu, wiesz, ze jestem delikatna i mało odporna na ha-hałas. - wybełkotała. Ja to w sumie nic nie zrozumiałam. 

-Lepiej będzie, jak już pójdziesz - zwrócił się do mnie. 

-Niech Ci będzie - wymierzyłam siarczystego przyjaciela krótkowzrocznego w jego brązowe tęczówki i trzasnęłam drzwiami. 

I znowu byłam wściekła! Kiedy ko­bieta chodzi wściekła, nie py­taj, dlacze­go. Naj­wy­raźniej nas­tał Dzień Gniewu. Na­leży uk­ryć się w schro­nie i pocze­kać, aż przej­dzie nawałnica.

***

CZEEEEEEEŚĆ!
co tam hehe
dużo próśb, dużo wejść; nowy rozdział VOILA + drama; nie ma za co 
czy tylko mnie irytuje felerna Inez XDDDDDDDDDDDD?
dobra kocham was, mam dziś dobry humor;)
J.

 

 
 



niedziela, 10 stycznia 2016

6. Just meat-balls...

Miłego czytania!;)

***

Muszę przyznać, że byłam bardzo podekscytowana całym przedsięwzięciem. Mężczyzna, który był moją osobą towarzyszącą musiał zapamiętać mnie całą umazaną w farbie. Przez całą drogę zastanawiałam się, którą galerię wybrał. Musiała być ona najbardziej ekskluzywna skoro włożył na siebie garnitur i dam sobie głowę uciąć, że był szyty na miarę! Więc i ja wskoczyłam w swoją najlepszą sukienkę. Gdybym wiedziała, że Pan Nieprzewidywalny mnie zaprosi kupiłabym coś nowego. Krótka biała sukienka, która sięgała mi do połowy ud z okrągłym dekoltem. Nie daje za wiele do myślenia. Do tego zabójcze szpilki, które już poznały Wallbangera. Nie przypadkiem je wybrałam. Zaskoczy was fakt, że nie mam pod spodem bielizny? Myślę, że nie. Bo jestem szalona.

Stałam przed lustrem, układałam włosy i sprawdzałam, czy na zębach nie odbiła mi się szminka. Nie ukrywam, że byłam otwarta na ewentualną wspólną kolację. Kiedy wszystko było na swoim miejscu mogłam już się zbierać. Do sukienki dopasowałam dłuższy szary żakiet, który w jej połączeniu stanowił maksimum ekstrawagancji na dziś.

Pożegnałam się z Claytonem, który od incydentu z ucieczką był bardzo grzeczny i wyszliśmy na korytarz.

-Pomyślałem, że później możemy wypożyczyć film - zaczął pierwszy, gdy schodziliśmy schodami

-To ludzie nadal wypożyczają filmy? - zażartowałam.

-Tak, nadal to robią. Za karę będziesz musiała obejrzeć to, co ja wybiorę. - odpowiedział.

-Dzisiaj?

-Tak, czemu nie. Chciałem porobić coś razem , no i przeprosić za, no wiesz, przy okazji obejrzeć coś upiornego. - MRUGNĄŁ DO MNIE!

-Czy to jest kryptonim "pomiziajmy się na kanapie, a potem uderzajmy w moją ścianę? - zażartowałam

-Chcę zawrzeć pokój. To jak? Film po wystawie? Mogę też coś ugotować.-  Ups, chyba się wkurzył. Byliśmy już na dole i szliśmy do wyjścia.

-Pomogę Ci i założę specjalnie fartuszek. Mówiąc o wystawie, opowiedz coś o niej. 

-Nic wielkiego. Jestem partnerem jednej z pracowni sztuki, której absolwenci mają dzisiaj prezentacje obrazów. Dzięki temu, że ją wspieram młodzi niedostrzeżeni artyści mają szansę zaistnieć. -wyjaśnił, kiedy prowadził mnie do jego auta. Wspominałam, że to cholerne Bugatti?

-Miło z Twojej strony.

Całą drogę jechaliśmy w milczeniu, bardzo komfortowym milczeniu. Żadnych dogryzek, kłótni, czy czegokolwiek. Chyba faktycznie szukał rozejmu.

Centrum galerii nie było duże, ale za to zachwycało duszę. Białe ściany, biała połyskująca podłoga, biały sufit, drzwi i okna. Jedną kolorową rzeczą były obrazy wywieszone na ścianach, czy poustawiane na sztalugach. Oczywiście białych. Obstawiałam, że tematem była abstrakcja. Nie każdy potrafił ją zrozumieć, ale dobre jest interpretowanie jej na swój sposób. To pobudza wyobraźnię, szczególnie wtedy, kiedy ma się słabość do takich mężczyzn jak Justin, a cholerna frustracja nie daje Ci spokoju. Na szczęście dzisiaj zwyciężyła racjonalna część mnie, która wiedziała, że to nie jest odpowiedni dla mnie mężczyzna. Zwłaszcza kiedy obsmarowanie go leżało w moich rękach.

Spacerowaliśmy i oglądaliśmy przedstawioną sztukę, ciesząc się swoją obecnością. Byłam pod wrażeniem, że Justin tak włącza się w pomoc innym. Nie rozmawialiśmy dużo. To cudowne obdzieranie cebuli z warstw. Serio. Nie jest łatwy do zrozumienia. Nie odpowiada na każde pytanie. Tutaj chodzi o zabieganie i staranie się. Uderzenia adrenaliny i motyle w brzuchu są wyczuwalne tylko wtedy, kiedy coś zaczyna się dziać.

-Długo malujesz? - zapytał.
 
-Mhm. - Wstrzymałam oddech, czując jego klatkę piersiową na plecach. Był bardzo blisko. Oglądaliśmy w tym czasie obraz młodzika.

-Masz talent.

-Skąd możesz to wiedzieć?

-Kiedy czekałem na Ciebie...trudno nie zauważyć tylu obrazów. - I tak większość z nich zapakowałam i wysłałam do składziku historycznego w Mendocino w Kalifornii. Dobrze, że malowidła znalazły nowy dom. 

-Nie mam czasu już na wykorzystywanie tych umiejętności.

-Dlaczego? 

Zacisnęłam mocniej usta. Do diaska, przecież nie powiem mu, że jestem w trakcie pisania o jego wielkim ego w spodniach, przez które sąsiedzi nie mogą spać. Nie odpowiem na to pytanie. Aktualnie rzuciłam sztukę, bo zajęłam się czymś nowym. Bieber'em. Zakładam, że będzie jeszcze na nią pora, że później zacznę malować obrazy. Że będę potrafiła równoważyć praktyczny aspekt życia z artystycznym, ale rodzina i praca bardzo mnie pochłonęły. Moje życie było dobre. Ale brakowało w nim namiętności. Przygody. Celu. Intrygi. Zachwytu i farby. W ostatnim tygodniu potrafiłam to znaleźć, teraz zaczęły się schody.

-Jesteś malarką? - Był bardzo natrętny.

-Nie, ale na studiach jako drugi przedmiot wybrałam sztukę. Przez jakiś czas bardzo chciałam się tym zajmować, ale musiałam myśleć przyszłościowo.

Staliśmy w ciszy przed turkusowym obrazem. Wykonany został z farb olejnych. Sygnowany i werniksowany. Przedstawia abstrakcję w pięknej gamie kolorystycznej. Jeżeli ktoś nazwał coś sztuką, jest nią.

-Kicz. - sprostował.

 -Gdyby nie było kiczu, nie byłoby wielkiej sztuki.

-Widzę małą rozbitą duszę z wielkim żalem nad sobą.

-Dokładnie, jak rozbity dzbanek. -  Widzieliśmy to samo i czuliśmy to samo. Każda sztuka opiera się na zderzeniu życiowych postaw i charakterów. Można stwierdzić, że rozumieliśmy się bez słów.

Zmierzaliśmy do wyjścia. Długo i intensywnie myślałam o malowaniu. Nawet po opuszczeniu galerii.

***
Byliśmy w jego mieszkaniu. Obiecał, że ugotuje coś dla mnie, ale z racji tego, że ja nie umiałam usiedzieć na miejscu, zaoferowałam pomoc. -Zupełnie się zatracasz,  kiedy masz do czynienia z jedzeniem. - wyjaśnił, kiedy formowałam pulpety.

-Zapamiętaj to, to bardzo przydatna informacja. - zapewniłam, kiedy brałam zamach, żeby go uderzyć. Zrobił unik. Przy okazji bardzo dokładnie mi się przyjrzał. Wodził wzrokiem po całym moim ciele.

-Nie żartowałaś z fartuszkiem. Nie wiem, czy powstrzymam się przed złapaniem go.

-Lepiej łap się za patelnie. - rzuciłam 

Po kwadransie na patelni smażyły się pulpety, a makaron się gotował, a my kończyliśmy pierwszą lampkę wina. Justin wyznał, że przepis poznał w Neapolu. Dużo podróżuje, bo nie lubi siedzieć w miejscu.

-To, co teraz? -zapytał Justin, ścierając blat i porządkując kuchnię. Która swoją drogą była większa niż moja! 

-Doprawiamy i nakrywamy do stołu. 
Zabrałam serwetki i poleciłam, żeby Justin wziął zastawę. Kiedy chciałam zacząć rozkładać talerze usłyszałam głośne dyszenie. W milczeniu obserwował jak pochylam się, żeby dosięgnąć do drugiej części stołu. Oddychał bardzo powoli.

-Co z tym robisz? - spytał cicho.

-Z tym? - pochyliłam się nad blatem i przy okazji nieco wypchnęłam tyłek do tyłu. - Rozkładam, pomógłbyś. - Droczyłam się z nim. -Wszystko w porządku, stary? To dopiero talerze, jeszcze sztućce, serwetki, szklanki... - wymieniałam i wymieniałam. Ale ubaw.

Justin mocno trzymał się krawędzi drewna. - Pulpety, pulpety. Idę sprawdzić pulpety. Tylko smażenie pulpetów. Wcale nie widziałem, że nie masz na sobie bielizny....

***

Siemka! I jak się podoba? Robię wszystko byleby się nie uczyć:D:D znacie to?
Niedługo mam ferie i postanowienie, żeby przez te dwa tygodnie wrzucać rozdział co drugi dzień, albo trzeci. Zobaczymy, jak wypadnę. Trzymajcie kciuki. 

JAK PREZENTUJE SIĘ NOWY SZABLON?
Wielkie podziękowania dla Lisa z bloga Graphic Foxes za jego wykonanie. Jest piękny. Piszcie co myślicie!
Buźka! 
J.