niedziela, 21 lutego 2016

9. Fish&Garfield

Miłego czytania!:)
zapraszam do zadawania pytań na ask'u!

CZYTASZ = KOMENTUJESZ 
dziękuję:) 

***

Chodziłam w tą i z powrotem przed gabinetem Joshua. Okazało się, że wrócił z delegacji, która miała miejsce w Utah i czeka za tym co trzymałam w ręce. Od godziny nie robię nic innego tylko obgryzam paznokcie. Lakier zdążył już dawno odprysnąć. Niesamowite, jak brak szminki na ustach i odpryśnięty lakier na paznokciach potrafi zdołować kobietę. Trzy­mam pa­sek od to­reb­ki tak moc­no, że wbi­jam so­bie resztki tego, co nazywałam manicure'm w dłoń. Ścis­kam poręcz, gniotę teczkę. Postanawiam zawrócić do swojego pokoju w biurowcu, jednak, kiedy zaczynam się wycofywać drzwi z białego szkła otwierają się z impetem. 

-Elena, dobrze, że Cię widzę - wyrywa mi teczkę z trzęsących się rąk. - i dobrze, że masz to o co Cię prosiłem. - uśmiecha się

-Um, tak właśnie szłam jeszcze po długopis do siebie, że podpisać wszystko - wyjąkałam, udając pewność siebie

-Nie trzeba - podniósł rękę - przeczytam to, co masz, a za kolejną częścią czekam do września. Możesz wrócić do siebie. - Wyminął mnie niczym pionek w grze.

Władczy, w złym nastroju, z włosami już nie tak idealnymi, jak w mój pierwszy dzień pracy. I wszystko staje się jasne. Nie poruchał. Tylko współczuć.

Moja głowa to kłębek myśli. Mam tak cza­sami, że nie wiem co ze sobą zro­bić, wbi­jam paz­nokcie w głowę, ciągnę się za włosy i mar­szczę czoło. Mo­je pal­ce z naj­większa siła uderzają w kla­wisze kla­wiatu­ry. Nie daję ra­dy. Mam ochotę rzu­cić uczu­ciami o ścianę! Dop­ro­wadzając samą siebie do płaczu i ob­gry­zając paz­nokcie z czys­tym ser­cem mogę naz­wać się sa­dys­tycznym kanibalem.

Może jak pos­przątam na jego biurku, dos­tar­czę pa­piero­sy i za­parzę kawę dostanę artykuł z powrotem i zmienię go. Jedyne pocieszenie to myśl, że do września to gówno nie zostanie opublikowane. Jeśli jednak tak się stanie. Jestem skończona. Miłośni­cy czy­tania nig­dy nie zastąpią zwykłej ga­zety na rzecz ar­ty­kułów kom­pu­tero­wych. Choćby dla sa­mego po­ran­ne­go za­pachu far­by drukarskiej. Ar­ty­kuły pra­sowe, to nie to co autor opo­wiada. To, to co chcesz usłyszeć... A ludzie chcą usłyszeć absurd, który napisałam w chwilach, kiedy byłam już na krawędzi złamania się i ustąpienia pulpetom Bieber'a.

Esemesy pomiędzy Eleną a Justinem:

Justin: Kiedy mogę przyjść i naprawić drzwi? 
Elena: Jeśli tylko przyniesiesz pulpety wpuszczę Cię w każdym momencie
Justin: Eleno Dunne, czy ty właśnie kokietujesz ze mną?
Elena: Co jeszcze potrafisz ugotować?
Justin: Co powiesz na Ceviche z ryby?
Elena: Drzwi będą czekać o 20
 
 Odłożyłam telefon na biurko przy okazji, uderzając kilka razy o niego głową. Jeden sms od niego i uśmiecham się nawet do ściany. Wzięłam go z powrotem.

Esemesy pomiędzy Eleną a Annie:

Elena: Chyba mam zanik rozsądku 
Annie: Umówiłaś się z Bieberem?
Elena: Mhhhhhm
Annie: U Ciebie?
Elena: Dokładnie tak
Annie: A co z krzyczącą po portugalsku?
Elena: Leję na nią, ale nie obrażę się, jak pierdolnie w nią piorun
Annie: Jesteś zazdrosna?
Elena: Jak twoja kuracja odchudzająca?
Annie: wspa­niale, ten wielo­ryb, które­go ka­załam so­bie wy­tatuować na ra­mieniu, wygląda teraz jak szprotka 
Annie: To jesteś?
Annie: Elena
Annie: ELENA KURWA
 
Papiery posegregowane,  okładka zaprojektowana, wydana do druku, certyfikaty podpisane, wywiady umówione. Kolejny dzień pracy za mną. Komputer zablokowany, na biurku Joshua położona kolejna paczka gum do żucia. Więc mogłam wrócić do domu.

Szłam po piątej alei. Czułam się jak gwiazda, kobieta biznesu. W ręce trzymałam teczkę, a na nosie miałam okulary przeciwsłoneczne. Pogoda coraz bardziej przypominała jesień. Po­wiadam wam, że trze­ba mieć chaos w so­bie, by na­rodzić tańczącą gwiazdę. Moje życie nie jest ani ok­rutne, ani ra­dos­ne. Jest po pros­tu chaosem pędzących na oślep cząsteczek, mie­sza­niną reagujących ze sobą sub­stan­cji che­micznych. Nie ma w nim praw­dzi­wego ładu. Nie ma uświęco­nego potępienia zła i zwy­cięstwa słusznej sprawy. Moje pro­cesy myślo­we przy­pomi­nają raczej la­birynt niż autos­tradę, każdy zakręt kończy się ko­lej­nym zakrętem, nic nie jest sy­met­ryczne, nic nie jest oczy­wis­te. Nie jest to jed­nak chaos. To wy­rafi­nowa­ne równa­nie ma­tema­tyczne, tym trud­niej­sze do roz­wiąza­nia, że X i Y w różnych dniach przy­bierają różne wartości.

Czuję, że zamykam się w sobie, ale nadal przy zdrowych zmysłach. Mini Elena w głowie pokazuje mi obraz pustej lodówki w mieszkaniu. Więc postanawiam skręcić do Garfielda* żeby uzupełnić zapasy.

Z wózkiem pełnym mrożonek i słodyczy skręciłam na dział alkoholi. Kocham malować po pijaku. Nie ma znacze­nia, czy coś pow­sta­wało pięć mi­nut, czy tydzień, czy ar­tysta się namęczył, czy nie, czy był trzeźwy. Ważny jest efekt. Żeby mieć efekt is­tnieje tyl­ko je­den sposób: trze­ba się porządnie schlać.

Pochylałam się, żeby obejrzeć nową dostawę win. - Czyli to prawda, że alkohol jest przewodnią malarzy - usłyszałam i ze strachu uderzyłam głową w półkę

-Jezu, Elena nic ci nie jest? - zapytał podnosząc mnie z podłogi

-Nic - wyrwałam się z jego uścisku - boże, człowieku, co ty tu robisz

-To samo co ty, ale ja gustuję w świeżych warzywach - powiedział, oglądając mrożonego kalafiora, na którego mam smaczek od rana. Wrzucił paczkę z powrotem do koszyka. - już wiem czemu zawsze wygrywam, kiedy wspominam o gotowaniu dla Ciebie

-Nie mam czasu na gotowanie - wzruszyłam ramionami, wrzucając Carlo do koszyka.

Ten jakby nigdy nic wyjął najtańsze wino i zamienił je na Dourosa - jeżeli nie chcesz się zatruć po prostu mi zaufaj.

Pchałam wózek, kierując się do kasy. Nie chciałam z nim już rozmawiać. Za każdym razem, kiedy na mnie patrzy widzę mężczyznę, który nie widzi nic innego tylko granice, w której jestem ja. On zdecydowanie widzi nas jako przyjaciół. Nie chce przekroczyć granicy, ściany, którą sobie postawił w przeszłości. Chodzi o to, że mu­si coś is­tnieć! Ja­kaś gra­nica, za którą nie wol­no przejść, za którą przes­ta­je być sobą. I on właśnie za nią stoi. Jest człowiekiem, który zamiast pięty Achillesa ma całe ciało.

-  Pomóc Ci z tym?

- Dobrze mi robi przy­pom­nienie so­bie, jak wygląda pra­ca fizyczna.  

- A co takiego robisz, że o tym zapominasz?

Spojrzałam na niego, wytrącona z uwagi. Skłamać? Powiedzieć prawdę? Skłamać? - Co masz na myśli? - Wybieram granie na zwłokę.

- W takim ciuchu raczej nie pracujesz w studiu malarskim. - zmierzył mnie wzrokiem

- Tak, to prawda

- Nie wiem gdzie pracujesz, mogę Cię czasem podrzucić.

- Nie trzeba - wykładałam zakupy na taśmę. - Serio

- To nic takiego 

Zapakowałam zakupy i wyszłam ze sklepu. Długo nie minęło, żebym usłyszała jego kroki za sobą. 

- To daj się teraz podrzucić, nie doniesiesz chyba tych toreb

- Galeria sztuki - powiedziałam, zatrzymując się i odwracając do niego

 - Co?

Tyl­ko ko­biety i le­karze wiedzą, jak bar­dzo pot­rzeb­ne i dob­roczyn­ne jest kłamstwo - Pracuję w galerii sztuki, sprzedaję obrazy - odwróciłam się i odeszłam zostawiając zmieszanego Justina Bieber'a za sobą. Kłam­stwo za­bija przy­jaźń, praw­da za­bija miłość. 

***

 19:59 obudziłam się przerażona, słysząc krzątanie przy drzwiach. Złodziej? Nie możliwe, w całym budynku są kamery. Łup. Ze skrętem w żołądku pobiegłam po garnek. Uwierzcie, że jest dobrą formą broni. Założysz go bandycie na głowę, uderzysz w niego kilka razy łyżką i faceta już nie ma.

Dosłownie na palcach podeszłam do wizjera, ale nikogo nie zobaczyłam. Odgłosy przy drzwiach stawały się coraz głośniejsze, a odruchy wymiotne ze stresu przyszły tak same z siebie. Pobiegłam do sypialni i uderzyłam kilka razy pięścią w ścianę. Może zrozumie, że potrzebuje pomocy.

Wróciłam do wizjera, żeby obadać sytuację z naprzeciwka, ale Bieber'a nie widać, żeby wychodził z mieszkania mi na pomoc. Nie do wiary. Dupek.

Elena więcej odwagi! Od­wa­ga to pa­nowa­nie nad strachem, a nie brak strachu. Umiem to robić. Suk­ces nig­dy nie jest os­ta­teczny. Po­rażka nig­dy nie jest to­tal­na. Liczy się tyl­ko odwaga. Złapałam krótko za klamkę i otworzyłam drzwi zaraz, odbiegając w głąb korytarza w moim mieszkaniu. 

Ale po złodzieju, który myślałam, że próbuje się włamać, ani śladu. Tylko Bieber. Cholerny Bieber, klęczący w wytartych dżinsach i czarnym t-shirtcie. W ręce trzymał klucz francuski, a obok leżała skrzynka na narzędzia. On naprawiał te pieprzone drzwi!

-Ty idioto! - rzuciłam się na niego z łapami - wystraszyłeś mnie na śmierć - pchałam dłońmi jego klatkę piersiową aż upadł na tyłek, śmiejąc się do rozpuku. 

- I z czego tak rżysz, myślałam, że to złodziej! - dalej krzyczałam - dlaczego nie zapukałeś i nie wszedłeś, boże co za idiota - rzucałam rękami w górę z irytacji

- Pisałaś, że będą na mnie czekać tylko drzwi, więc do drzwi przyszedłem - powiedział pół śmiechem wycierając łzę.

-Ugggggggggghhhhhh doprowadzasz mnie do takiego szału! - odwróciłam się i wróciłam na kanapę

Chłopak wszedł do mieszkania, zamknął drzwi i podszedł do mnie, kucając, żeby być na mojej wysokości. - Przepraszam - szepnął, łapiąc mnie za moje złożone w złości ramiona - nie wiedziałem, że pomyślisz, że ktoś chce się włamać - patrzyłam mu w oczy, chcąc więcej z  nich wyczytać. Bez skutku. Jest jak zamknięty atlas w grobowcu, do którego dostaniesz się jeśli rozwiążesz zagadkę.

- Odezwiesz się?

- Jak dasz mi jeść

- Ceviche? - zapytał uśmiechnięty

-Tak, tato - mrugnęłam. 

Wstał wyciągnął dłonie, pomógł mi wstać i razem udaliśmy się do kuchni. W zemście i w miłości ko­bieta jest większym bar­barzyńcą niż mężczyzna.  

-Pomożesz mi? - zapytał

- Żartujesz? Przecież ja gotować nie umiem - wykasłałam 

- Jak to nie?

- Okej, po prostu mi się nie chce

Uśmiechnął się pod nosem, krojąc łososia. W między czasie przyniósł wszystkie potrzebne produkty od siebie z lodówki.  W Garfieldzie robił zakupy, żeby zrobić mi jedzenie, a nie z powodu pustej chłodziarki.

-Skąd wiesz, jak przyrządzić ceviche? - zapytałam, ta cisza doprowadzała mnie do szaleństwa

-W Peru to bardzo popularna potrawa - spojrzał na mnie - a ja kocham penetrować i smakować - nadal patrzył, a raczej teraz penetrował swoim wzrokiem moje oczy. Udałam, że szukam jakiś szklanek, i że wcale nie przejął mnie fakt, że wyznał i swoje upodobania seksualne. Jednak rumieniec na twarzy popsuł wszystko.

Obserwowałam jego ruchy. Kiedy kroił rybę jego ruchy nożem mogłyby mnie prostą drogą zaspokoić. Kiedy ją przyprawiał miałam ochotę oblizać jego palce. Podczas układania ceviche w pucharkach nie mogłam się powstrzymać i ukradłam kawałek razem z pokrojoną papryką.

-Hej! Za chwile zaczniemy jeść - zaśmiał się

-Ale to jest genialne! Spróbuj - wzięłam kolejny kawałek między kciuk a palec wskazujący i podstawiłam pod usta Justina. 

Ten czekał na moją reakcję, a ja swoją miną nakłaniałam go do spróbowania. Wytarł ręce w pobliską ścierkę, wziął w dłoń mój nadgarstek i włożył palce razem z rybą do swojej buzi. Kolana ugięły się pod wpływem sytuacji w jakiej się znalazłam. Patrzyliśmy się na siebie bez pokazywania emocji, ale nasze oczy nas zdradziły. Podobało mu się doprowadzanie mnie do szaleństwa dotykiem, a mi to  odpowiadało. Miał w so­bie w tym momencie mil­cze­nie morza, zgiełk ziemi i mu­zykę powietrza. 

Rękę miałam zupełnie obezwładnioną. Gęsia skórka była dziesięć razy mocniejsza niż taka, która się pojawia od zimna. Oblizał dwa palce z taką dokładnością, że nie było na nich czuć już ryby tylko ostry zapach mięty. Patrzyłam na nią jak zahipnotyzowana. 

Oboje umieraliśmy z namiętności, która wypełniła całe mieszkanie. W oceanie żyją rekiny, a w naszych oczach iskierki. Przy­war­liśmy do siebie tak blis­ko, że nie było już miej­sca na żad­ne uczucia. Było tylko pragnienie. Pragnienie przedmiotu, bo z seksu zrobili przedmiot. Niena­widzę myśli, że mam być przedmiotem, ale nie mogę wyrzec się myśli, że będę przedmiotem Wallbangera. Mężczyzny, który zawładnął moją ścianą i sercem.


****
Wiem, że czekaliście:-)))))
Komentujcie, komentujcie, a kolejny rozdział rozjebie was na łopatki!!!!!1 8)))

Buziaki! Evaś.

ceviche, to sałatka z surową rybą lub owocami morza. to danie pochodzi z wicekrólestwa peru
garfield, to nic innego jak amerykański supermarket